Warning: file_get_contents(http://hydra17.nazwa.pl/linker/paczki/na-domena.jaworzno.pl.txt): Failed to open stream: HTTP request failed! HTTP/1.1 404 Not Found in /home/server865654/ftp/paka.php on line 5

Warning: Undefined array key 1 in /home/server865654/ftp/paka.php on line 13

Warning: Undefined array key 2 in /home/server865654/ftp/paka.php on line 14

Warning: Undefined array key 3 in /home/server865654/ftp/paka.php on line 15

Warning: Undefined array key 4 in /home/server865654/ftp/paka.php on line 16

Warning: Undefined array key 5 in /home/server865654/ftp/paka.php on line 17
docelowy nagrobek wyróżniający się spośród innych sporym

były z nim związane! Ale... musiał przecież wiedzieć, że wóz albo

potrzebowałbym przyjaźni, to tylko z kimś równym sobie!
drugiemu, lepiej rozumie samego siebie?
poufności między prawnikiem a klientem i uświadomiono, co będzie to oznaczało dla jego kariery. Beck zeznawał mimo to. Po wyłączeniu z przesłuchań, Sayre nie wiedziała, co ze sobą zrobić. Nie chciała wracać do domu, który dawno przestał być jej domem, ani do ponurego motelu, instynktownie pojechała do Becka i tam czekała na niego. Po powrocie Beck usiadł na huśtawce i podrapał uradowanego Frita za uszami. - Wszyscy powinniśmy mieć takie życie ja on. Każdy dzień jest nowym dniem. Cokolwiek zdarzyło się wczoraj, zostaje zapomniane. Frito nie martwi się o to, co będzie jutro. - Co będzie jutro? - Huff zostanie postawiony w stan oskarżenia, prawdopodobnie będziemy musieli zeznawać jako świadkowie oskarżenia w jego sprawie. - Tyle się domyśliłam. - Chyba że przyzna się do winy. - Sądzisz, że to zrobi? - Nie zdziwiłoby mnie to. Powiedział policji, gdzie mogą znaleźć szczątki Iversona. Rudy Harper przyznał się do udziału w sprawie. Też będzie musiał odpowiedzieć przed sądem za swoje czyny. Jeśli pożyje wystarczająco długo. - Beck pochylił się do przodu i oparł łokcie o kolana, zmęczonym gestem pocierając palcami oczy. - Huff jest kompletnie załamany Sayre. Zanim wyszedłem z komendy, zajrzałem do celi, żeby sprawdzić, co z nim. - Jak zareagował na twój widok? - W ogóle mnie nie zauważył. Leżał na pryczy w pozycji embrionalnej, płacząc jak dziecko. Huff Hoyle zredukowany do czegoś takiego - mruknął cicho, ze smutkiem. - Myślę, że wybaczyłby Chrisowi wszystko, z wyjątkiem zabicia własnego brata. Gdyby Chris zastrzelił prezydenta, Huff kryłby go i chronił do ostatniego tchu, ale zabić własnego brata? Huff nie mógł na to pozwolić. Nie mieściło mu się to w głowie. Naruszało to jego definicję rodziny. - Zastanawiam się, skąd mu się to wzięło. Wychowywał się bez najbliższych. Nigdy nie wspominał o swoich rodzicach, poza tym, że oboje umarli, kiedy był jeszcze mały. Beck zamyślił się na kilka chwil. - Niedawno, pewnego wieczoru, siedzieliśmy z Huffem we dwóch. Chrisa akurat nie było w domu. Wypiliśmy wtedy sporo burbona i Huff zaczął mamrotać coś po pijaku. Mówił wtedy coś o dniu, kiedy umarł jego tata. Nie nazywał go ojcem, tylko tatusiem. Powiedział: „Te skurwysyny przekręciły jego nazwisko". - Kto? - Nie wdawał się w szczegóły. To wszystko, co powiedział. Mogła to być nic nieznacząca wypowiedź. Albo bardzo istotna. Sayre spojrzała na trawnik opodal domu i westchnęła. - Kiedy pomyślę, ile go kosztowało pociągnięcie za spust... próbował zniszczyć to, co kochał najbardziej. - Chris był również jego ostatnią nadzieją na posiadanie wnuka, który przekazałby następnym pokoleniom jego nazwisko. Zniszczył szansę na przedłużenie swojej linii genealogicznej, ale nie żałuj go, Sayre. To on wychował Chrisa na takiego, a nie innego człowieka. - Poza tym, zabił moje dziecko. Zapewne nie uważał go za jednego z Hoyle'ów. Beck chwycił jej dłoń i lekko uścisnął, - Jesteś głodny? - spytała. Weszli do środka. W drodze tutaj Sayre kupiła smażonego kurczaka. Razem zaczęli wykładać jedzenie na talerze i układać sztućce, niemal potykając się o Frita, który dreptał im po piętach,
Tym razem nie zamierzała pozwolić, by jego bliskość wy¬trąciła ją z równowagi. Spokojnie spojrzała mu prosto w oczy.
Po posiłku Tammy zbuntowała się. Skoro Mark pojechał robić to, co lubi, czyli projektować te swoje tamy, to ona też ma prawo zająć się pracą. Zostawiła śpiącego Henry'ego pod opieką pani Burchett, a sama poszła poszukać głównego ogrodnika.
Ich pocałunki stały się gorące, zachłanne, niecierpliwe. Dłonie Marka nie wiadomo jak i kiedy zsunęły się na ciepłe, krągłe piersi dziewczyny.
jednak
I nagle Mark zaklął, nieoczekiwanie znalazł się z po¬wrotem przy niej, chwycił ją mocno za ramiona i pocałował.
- Dziękuję - szepnęła z trudem. - Czy... Czy książę wróci?
Tammy zagryzła wargi, odwróciła się do nich plecami i spostrzegła pełen dezaprobaty wyraz twarzy ochmistrzyni, która również obserwowała to żenująco wylewne powitanie.
- To nie tak. Słuchała jej, bo tylko tak mogła zdobyć uczucie matki. Dla Isobelle istniałyśmy jedynie wtedy, gdy dokładnie spełniałyśmy jej oczekiwania.
- A ja nie? Gdybym się nie poczuwała, nie byłoby mnie tutaj!
Była taka cudowna... Włosy miała splecione w warkocz, a na czubku jej nosa widniała ciemna smużka - widać ocie¬rała sobie twarz zabrudzoną dłonią. Mark wpatrywał się w drobną twarz Tammy z absolutnym zachwytem, zakocha¬ny do szaleństwa.
Tammy nadal nie dawała po sobie niczego poznać.

*

Mark odwrócił się i zamarł.
- Pojechała do domu.
ławników. Pomimo tej pięknej scenki, jaką odegraliśmy z Chrisem na potrzeby Sayre, wszyscy wiemy, że zrobił to i został sowicie wynagrodzony. Cokolwiek stało się z Iversonem, wyszliście z tego obronną ręką. Historia lubi się powtarzać. - Co masz na myśli? - Sonniego Hallsera. - To nie ma nic do rzeczy. - Czyżby, Huff? Dopiero niedawno dowiedziałem się, że tamtej nocy, której zginął Hallser, Chris odwiedził fabrykę. Huff przeklął pod nosem i wrzucił topiący się lód do szklanki. Następnie odwrócił się, żeby nalać sobie drinka. - Miał nikomu o tym nie mówić. Przysiągł mi to. Beck nie chciał wyjaśniać Huffowi, że dowiedział się tego od Sayre, nie od Chrisa. - Co zobaczył twój syn tamtej nocy? - Kłótnię między mną i Sonniem. - I? - I nic - odparł Huff, podnosząc głos. - To wszystko, co zobaczył. Kłótnię dwóch mężczyzn. - Ostrą kłótnię. - Jedyny rodzaj, jaki znam. Obaj wypuściliśmy z siebie trochę pary. Potem wróciłem do domu z Chrisem, a nieco później Sonnie miał śmiertelny wypadek. - Tragiczny zbieg okoliczności. - Owszem. Dlaczego przywołujesz te wspomnienia? - Żeby zilustrować to, o czym mówiłem. - Beck stał i okrążył pokój, stając wreszcie twarzą w twarz z Huffem. - Masz reputację człowieka rozwiązującego problemy w przedsiębiorstwie przy użyciu brutalnej siły, ocierającej się o przemoc. Taka taktyka jest w dzisiejszych czasach przestarzała, niczym stosowanie pijawek w leczeniu pacjentów. Huff upił nieco whisky. - W porządku, może rzeczywiście przekraczałem pewne granice i naginałem zasady, ale nigdy nie zawahałem się, aby zrobić to, co konieczne, dla ochrony mojej rodziny, mnie i mojego przedsiębiorstwa. Żeby wspiąć się na szczyt, trzeba być twardym jak skała. Chris to rozumie, ale nie sądzę, aby Danny albo Sayre kiedykolwiek to pojęli. Przejąłem w schedzie poślednią odlewnię i przekształciłem ją w świetnie prosperujące przedsiębiorstwo - zacisnął pięść. - Sądzisz, że to by się stało, gdybym zachowywał się jak mięczak ulegający kaprysom związków zawodowych i spełniał wszystkie żądania moich pracowników? Diabła tam! Kiedy było trzeba, zakładałem podkute buty i kopałem tyłki. Zamierzam tak postępować do chwili, gdy złożą mnie w ziemi. Nikt nie zdoła zamknąć mojej fabryki! Ani Charles Nielson, ani nawet agencje federalne. A związki zawodowe pojawią się tutaj po moim trupie! - wykrzyczał ostatnie trzy słowa, dźgając przy tym powietrze palcem wskazującym. - Jeśli to możliwe, spróbujmy uniknąć trupów - odparł spokojnie Beck. Huff rozluźnił się i nawet roześmiał. - Też bym tak wolał, zwłaszcza jeśli mowa o mnie. - Usiądź, zanim puszczą ci nerwy. I proszę, nie rób więcej takich rzeczy - dodał Beck, gdy Huff wrócił na swój fotel i jego twarz przestała być purpurowa. - Przynajmniej dopóki nie spróbuję wynegocjować pokojowego rozwiązania tego zamieszania. Paulikowie mogą przemyśleć sprawę procesu, jeśli zaoferujemy im pokaźną kwotę za ugodę. - Jak pokaźną? - Wystarczająco, żeby ich spacyfikować, lecz nie tak dużą, byś musiał się przerzucić na tańszy

dostrzeże. Milcząca obecność Małego Księcia sprawiła, że po chwili Bankier zaczął się mylić:

zmysłowy głód, który aż zatrząsł jej słabym ciałem. Diaz z nią.
- Poczekaj chwilkę. Ubiorę się. - Podpłynęła do brzegu basenu, wynurzyła się z wody, otrząsnęła włosy i szybko
Nie miała pojęcia, kim był jej informator. Zresztą Diaz też nie

- Nie. Czemu miałabym płakać?

asystentką naukowca, dowiedziała się wszystkiego o jego potomku.
się kłócili. Ona natomiast udawała, że jest żoną szwagra, którego wszyscy uważali za zmarłego, a tymczasem to jej mąż nie żył, a jego ciało odesłano statkiem na Alaskę. - Uwaga! - powiedziała, wchodząc do redakcji i kierując się w stronę biurka Billa Laszlo. - Mam coś dla ciebie - oznajmiła. Z takim zapałem stukał w klawisze, że nie usłyszał, że Cassidy do niego podeszła, toteż prawie podskoczył, kiedy się odezwała. - Co? - Chyba najpierw powinniśmy omówić to z Mike’em. - Nie czekając, skierowała się do gabinetu redaktora naczelnego. Gillespie był wniebowzięty. Chociaż raz „Times” wyprzedzi inne stanowe gazety, nawet „Oregonian”. Założył kciuki za szelki i wypiął pierś z taką dumą, jakby był pierwszym mężczyzną na ziemi, który miał rodzić. - Więc Chase chce oznajmić, że Marshall Baldwin to był Brig McKenzie. - Tak. - Powiem tyle: całe miasto odetchnie z ulgą - stwierdził Laszlo. - Z tego, co wiem, mało kto lubił Briga. Miał bez przerwy kłopoty z prawem, z dziewczynami, z wszystkim i ze wszystkimi. Czarna owca. Cassidy zdobyła się na lakoniczny uśmiech. - Był moim szwagrem - przypomniała. - Przy Chasie nie wyskakiwałabym z takimi rewelacjami. Mogłoby mu się to nie spodobać. - Oczywiście. - Mike rzucił Billowi ostrzegawcze spojrzenie. - Tylko dlatego, że w młodości trochę było o nim słychać... - Było o nim głośno - zauważył Bill. - Powinieneś usłyszeć pastora Spearsa. On go nienawidzi. Hm, za bardzo nie przepada też za twoim mężem. - Ani za mną. - Cassidy wyprostowała plecy. - Nazwał Briga poganinem. - Brig pewnie też nie szczędził mu wyzwisk - stwierdził Mike. - Dobra, trzeba kuć żelazo, póki gorące. Czy Chase dzisiaj chce złożyć to oświadczenie? - Tak. W biurze korporacji. O pierwszej. Powinien być już wtedy po rozmowie z szeryfem. - Musimy tam być! Trzeba zdobyć oświadczenie od szeryfa Doddsa i Wilsona. Boże, dlaczego nie zadzwoniłaś do mnie wcześniej? - Bill poderwał się z krzesła. Cassidy nie dała się sprowokować. - W firmie. O pierwszej. Jeżeli się zjawisz w biurze szeryfa, to stracisz wyłączność. - Ale... - W porządku. - Mike był czerwony na twarzy i był tak zły, że mało mu piana z ust nie poszła. - To Cassidy ustala reguły gry. Musimy się na nie zgodzić. - Boże, Mike... - Powiedziałem coś! - ryknął naczelny. Bill z wściekłości kopnął kosz na śmieci, który potoczył się pod ścianę. - Ale nie będzie tam żadnej innej agencji informacyjnej? - Gillespie chciał postawić sprawę jasno. - O ile wy ich nie ściągniecie, to nie - obiecała Cassidy. - Długo pan czekał z tym wyznaniem. - T. John zmierzył Briga podejrzliwie. Wydął dolną wargę i przyglądał się twarzy Briga, jakby szukał na niej kłamstwa. - Od samego początku wypytywałem pana o tożsamość nieznajomego vel Marshalla Baldwina. - Wiem. Chroniłem go. - Przed prawem? - Cały czas był przecież podejrzany o zabójstwo Angie Buchanan i Jeda Bakera, prawda? - Fakt. - T. John oparł się na krześle. Nie wierzył w ani jedno słowo Briga. - Wrócił, bo chciał wszystko wyjaśnić. Tak, chciał ubić ze mną interes, ale... - To była tylko przykrywka. - Tak. - Powinien pan z tym przyjść o wiele wcześniej. - Mój błąd. - Brig oparł się na krześle. Trochę się pocił, bo wyczuwał, że T. John jest zawzięty tak samo jak on i że zrobi wszystko, żeby dostać to, czego chce. - Można to zakwalifikować jako ukrywanie dowodów. - Można. - A wiedział pan, gdzie on jest? - Niezupełnie. Dzwonił od czasu do czasu i domyślałem się, że jest w Kanadzie albo na Alasce. - Skąd? - T. John obserwował każdy jego ruch. - Po sporadycznych uwagach na temat pogody. - Ale nie pytał pan ani nie sprawdził wyciągów z telekomunikacji, żeby dowiedzieć się, skąd dzwonił. - Nie.
się ponieść emocjom i ściągnąć na tę okolicę niepotrzebną uwagę.